poniedziałek, 23 lutego 2015

Rozdział II -Dawna Miłość.

Wasz wybór padł na Julie. Więc pamiętajcie że wasz wybór w przyszłości będzie miał konsekwencje gdyż Julie jest zadowolona a Mike to sobie zapamięta.

- Idę z Julie –odpowiedziałem a chłopak wytrzeszczył na mnie oczy. Jednakże wzruszył ramionami i odwrócił się idąc sam w stronę klasy. Dziewczyna uśmiechnęła się promiennie i zaczęła nerwowo przygryzać wargę. Zmarszczyłem brwi. –Tak, więc Panno Julie byłabyś tak miła i poszła ze mną na zajęcia artystyczne? Po za tym nie za bardzo wiem gdzie jest klasa i twoja pomoc byłaby w tej sytuacji przydatna.
- Oczywiście –uśmiechnęła się i szybkim truchtem zaczęła iść przed siebie nawet nie zważając na to, że nie mogłem ją dogonić. Nagle stanęła i odwróciła się do mnie. Jej piwne oczy patrzyły na mnie ze zdziwieniem. Przewróciła oczami i lewą dłonią wskazała na drzwi klasy numer, 23 do której wchodziły dwie dziewczyny śmiejąc się.
Wszedłem do klasy. Była ogromna pełna sztalug mojego wzrostu a przy każdej było krzesło. Każda sztaluga była odwrócona tak by zaglądając zza niej można było zobaczyć biurko nauczycielki oraz telewizor i tablicę. Na tablicy było napisane „Dzieje artystów mało znanych”. Usiadłem przy wolnej sztaludze z tyłu a Julie tuż obok mnie. Pomału zaczęła się zbierać cała klasa a kiedy zabrzmiał dzwonek. Nauczycielka wstała i włączyła rzutnik, z którego obraz opadł na białą tablicę. Moim oczom ukazała dziewczyna o oczach głębokich, piwnych i włosach upiętych w idealny kok. Patrzyła prosto na nas a ja już wiedziałem już od pierwszej chwili, kim jest owa panna i kto ją na malował. Na chwile straciłem dech w piersiach przypominając sobie o mojej uroczej Evangeline. Stała przed mną na wyciągnięcie ręki. Znałem artystę, który ją namalował. Była to typowa amatorszczyzna, bo była to moja amatorszczyzna. Nikt nie mógłby wychwycić piękna Evy. Ubrana w idealnie dopasowaną suknię z błękitnego materiału o nieznanej mi nazwie, z niskim dekoltem i krótkimi rękawkami, ale za to z ciemniejszymi od sukni rękawiczkami do łokcia. Ledwie widzialnie otworzone usta i ten rozkojarzony wzrok. Do tego te wiecznie zaróżowione policzki, lecz nie czerwone, lecz różowe a nawet jeszcze bledsze jednakże ja wiedziałem, kiedy się rumieniła. Nauczycielka wstała i kijkiem wskazała na obraz.
- Czy ktoś mógłby mi powiedzieć, kogo to jest obraz? Jak się nazywa? I z którego jest wieku? –miała głos niecierpiący sprzeciwu a widząc, że nikt nie rwie się do odpowiedzi syknęła pod nosem. Wstałem nie pewnie, a wiele wzroków skupiło się na mnie. –Tak panie Ronan? Mam nadzieje, że to będzie odpowiedź na tyle wystarczająca bym mogła dać ci chodź czwórkę.
- Obraz przedstawia Evangeline Smith, lecz ten obraz jest podpisany, jako „Lazurowa panna” autorstwa mo… Jonathana Williama Greena, młodego Londyńczyka żyjącego w drugiej połowie XIX wieku. Namalował go niecały miesiąc przed tym jak wpadł pod powóz konny. Biedny chłopak –powiedziałem. Byłem tak blisko od powiedzenia, iż obraz jest mój. Ale on jest mój! Był twój! Skarciłem się w myślach. Masz na imię John nie Jonathan. Zapamiętaj!
- Bardzo dobrze jak na pana panie Ronan. –kobieta uśmiechnęła się, po czym otworzyła dziennik. –Dziwię się, ale chyba będę musiała panu wpisać piątkę. Chodź jakbyś John podał dokładny rok namalowania i technika to nawet i bym może szóstkę wstawiła…
- 1967 rok 4 września. Namalowany został akrylem jednakże jak widać w niektórych miejscach dał za dużo wody, przez co zrobiły się plamki, lecz nie na tyle duże by można było je dostrzec na zdjęciu. Za pewne to też przez to, że trochę czasu minęło. –powiedziałem. Nadal patrzyłam w piękne oczy Evangeline. Przygryzłem wargę przypominając sobie smak jej ust oraz obietnicę, którą jej składałem a której nie dotrzymałem. Nauczycielka poprosiła mnie o zajęcie miejsca a sama wpisała mi celujący.
- Nieźle –skwitowała Julie. Oczy jej zaiskrzyły. Musiała się prawdopodobnie tym interesować, jeśli tak zainteresowało ją to, że to ja o tym opowiadałem. Może miała hopla na punkcie Anglii w XIX wieku albo na punkcie sztuki lub historii?  Po raz kolejny spojrzałem w jej oczy, przypominając sobie Eve teraz wiedziałem, dlaczego kogoś mi przypominała. Jej oczy były identyczne i do tego tak bardzo mi ją przypominała.
Nauczycielka kazała nam wziąć farby w dłoń. Mieliśmy inspirując się jakimiś postaciami historycznymi bądź scenami historycznymi namalować obraz. Nie był to obraz na jedną lekcje jak zauważyła, dlatego kazała nam się starać. Julie wzniosła oczy ku niebu i zagryzła wargę tak, że prawie jej pobladła. Uniosłem dłoń by zapytać się coś nauczycielki. Kobieta uśmiechnęła się myśląc pewnie, że dodam coś jeszcze i dodałbym gdyby nie to, że chciałem po prostu o coś zapytać.
- A… Co się stało z Evangeline po tym jak Jonathan zmarł? –spytałem. Ciekawiło mnie to jednakże kobieta wzruszyła ramionami. Nie znała odpowiedzi na moje pytanie. –Mógłbym ją narysować?
- Oczywiście chodź jak mówiłam o postaciach historycznych to chodziło mi raczej o jakieś bardziej znane. Nawet, jeśli nie istnieją jak na przykład Król Arthur czy Robbin Hood. –powiedziała, po czym wstała od biurka i z ołówkiem w ręku zaczęła przyglądać się pracy innym uczniom.
- Zmarła. –powiedziała do mnie Julie. Zmarszczyłem brwi, bo przecież tak naprawdę każdy kiedyś umrze, więc ta informacja nie odmieniła mojego życia. –Po śmierci jej młodego kochanka wyszła za bogatego faceta, który miał kasy jak lodu i miała dwóch synów, których nazwała Jonathan i William. Zabawne, że chodź zmarł facet to nadal go wspominała. Mówi się też na czarnych stronach historii, że miała syna z związku z Jonathanem. Pewnie plotki, ale czyż to nie ciekawe? Jonathan miał 3 dzieci a te dzieci miały dzieci i tak dalej. Po czym zakończmy to tak jego potomek wyjechał do ameryki ze swoją żoną gdzie wychował swoje dzieci a dzieci swoje a mój ojciec mnie. To jest takie ekscytujące, kiedy na lekcji słyszysz jak opisują twoją pra wierz mi trochę tych pra jest. Chodź tak patrząc… To chyba nie jest. Jednakże ogólnie chodzi o to, że jestem z nią spokrewniona. Dlatego mnie tak to ciekawi. A ciebie, dlaczego to tak ciekawi? I dlaczego chcesz malować moją ileś tam pra babcię?
- Nieważne –westchnąłem a dziewczyna przyłożyła mi końcówkę pędzla 12 do gardła dodając „W ustach kobiety nieważne oznacza, że to jest zawsze ważne. Ty nie jesteś kobietą, ale i tak gadaj!”. Krzyknęła to za głośno, bo nawet nauczycielka zwróciła jej uwagę. Dziewczyna prychnęła i wróciła do swojej sztalugi a ja z ołówkiem w ręku zacząłem kreślić Eve. Wpierw były to niewinne kółka, które łączyłem kreskami. Uchwyciłem moment, kiedy brała czarno białego kota na ręce. Był to mój prezent na 16 urodziny i pamiętałem to jakby było dziś…

-O jejku! –pisnęła jak mała dziewczynka i wzięła małego kiciusia liczącego ledwo dwa miesiące na ręce. Kotek był prawie cały czarny z białymi skarpetkami i mordką oraz paroma cętkami na ogonie. Jak na typowego dachowca wyglądał uroczo, a w rękach Evy jeszcze słodziej. Odłożyła go na ziemię i rzuciła mi się na szyje. –Jesteś najsłodszym chłopakiem, jakiego miałam! Masz coś jeszcze dla mnie?
- Czy jeśli powiedziałbym, że nie to wyrzuciłabyś mnie z domu? –wyszczerzyłem się chowając mały upominek za plecami. Dziewczyna zmarszczyła brwi. Już wiedziała, że go mam. Rzuciła się na mnie i obejmując mnie w pasie wyciągnęła ręce by chwycić za mój nadgarstek, a gdy go chwyciła chciała się już ucieszyć zdobyczą, kiedy nagle w nadgarstku nic nie znalazła. Mały prezencik był na mojej głowie. Dziewczyna była za niska, dlatego zadziałała jedyną możliwą techniką. Zaczęła dźgać mnie w brzuch sprawiając, że pudełko spadło na ziemię a z niego wypadł złoty wisiorek z szafirem. Dziewczyna rzuciła się na niego jak lew na swoją ofiarę, po czym wstała, otrzepała się i wyciągnęła do końca zapakowany w pudełeczku wisiorek. Rzuciła mi się na szyje.
- Wiesz, że cię kocham? –powiedziała szepcząc do mojego ucha. Moja mama chrząknęła. Zachowywaliśmy się źle i moja matka tego nie pochwalała jak i ponad 80 % tego, co robiłem.
- A to pech słonko, bo ja nie. Zakochałem się w najpiękniejszej kobiecie na świecie! –podszedłem do mojej mamy i otoczyłem ją ramieniem. –To moja pierwsza miłość! Kobieta, która jeszcze żyje a przeżyła ze mną 16 lat. Mamo, gratuluję ci, że tak długo ze mną wytrzymałaś. Czy mogę mieszkać z tobą do końca życia i nie żenić się z tą tutaj?
- Też mi coś. Ciesz się, że mój tatuś cię nie zabił przy pierwszym spotkaniu. –prychnęła Eva. Po czym założyła ręce na piersiach. –Mój tato nadal trzyma broń na chłopców i obawiam się o twoje życie, jeśli pójdziesz do niego razem ze mną po błogosławieństwo.
- Ej, ej. –uniosłem dłoń w geście uciszenia brunetki. –Ja ci się jeszcze moja pani nie oświadczyłem a ty już myślisz o błogosławieństwie. Daj się wyhasać jeszcze a nie już ze mnie niewolnika z Afryki chcesz robić. Bez urazy oczywiście moja kochana pani.
- Mruczuś! –wzięła kota na ręce. Mruczuś nie był dobrym kotkiem, był wielki, puszysty i co najgorsze złośliwy i mnie z całego serca nienawidził. Tak, bez urazy, ale był rudy. –Atakuj go!
Uskoczyłem przed kotem lecącym prosto na moją idealną twarz. Kot wleciał w małą Cecylię siostrę Evy, więc kot nawet nie wyciągnął pazurów a zaczął mruczeć. Uśmiechnąłem się a dziewczyna zmarszczyła uroczo nos, po czym truchtem ruszyła do kuchni.

- Łał –odezwała się Julie wyrywając mnie z zamyślenia. –Stwierdzam, iż masz talent. Nigdy nie sądziłam, że go odkryjesz. Że w ogóle masz mózg. A tu proszę, jaka zmiana! I te proporcje. Jejku zadziwiasz mnie John. Kiedyś nigdy bym nie przypuszczała, że tak potrafisz rysować.
- Ej! Julie! –usłyszałem głos Mikie’a. –Nawet, jeśli mu będziesz słodziła to i tak cię nie przeleci! Chyba ma jednak trochę więcej mózgu.  Jeszcze go czymś zarazisz. John! Co tam mażesz? Pokaż, chcę się dowartościować!
Chłopak zaczynał wpływać mi na nerwy zwracając na to uwagę, iż nadużywał w swoich wypowiedziach sarkazmu. Wziąłem moją jak na razie naszkicowaną, Evangeline i wstając pokazałem chłopakowi, któremu uśmiech znikł tak szybko jak się pojawił. Poczerwieniał na twarz ze złości, po czym spojrzał na swój obraz. Gdyby mógł to pewnie z jego, nozdrzy buchałby dym. Nic nie powiedział a wrócił do swojej pracy. Chyba coraz to bardziej przestawał mnie lubić a ja coraz to bardziej oddalałem się od przeszłości Johna. Nauczycielka podeszła do mnie i położyła mi dłoń na ramieniu. Odwróciłem się by zobaczyć jej twarz z delikatnymi zmarszczkami i blond włosami.
- W końcu odkryłeś swój talent –uśmiechnęła się a ja podrapałem się niezręcznie po karku. Może to, dlatego że kiedyś maniakalnie malowałem pejzaże? –Idealnie symetryczne po za tym… Nie pamiętam momentu, w którym Eva dostaje kotka. Chyba, że jest to zapisane w jakiejś głębszej jej historii. Musisz się porządnie interesować tą postacią, bo żeby uchwycić takie szczegóły to nawet podczas jednego spotkania tyle się szczegółów nie uchwyci. Teraz zabierz się za farby. Pamiętaj nie nakładaj wszystkich na raz tylko pomaluj wpierw tło a potem całą resztę. A ty Julie?! Mówiłam ci za duże oczy! Nie malujemy mang tylko historyczne postacie. A co my tu mamy? Anastasia Romanow? Jak mówiłam za durze oczy a reszta jest… Dobra.
- Dziękuję za krytykę –powiedziała z uśmiechem, lecz jej oczy się nie uśmiechały. Był to w 100 % nieszczery uśmiech. Kiedy kobieta poszła dalej dziewczyna burknęła coś pod nosem i zaczęła energicznie ścierać gumką oczy swojej postaci. Spojrzała na mnie spod przymrużonych oczu, po czym po raz drugi w ciągu tych zajęć przyłożyła mi koniec pędzla do gardła. –Ty. To przez ciebie mnie ochrzaniła gdyby nie twój idealny obrazek to byłoby bardzo dobrze… Znaczy… Przepraszam. Jestem samolubna nie chciałam cię oskarżyć… Chodź tak naprawdę cię z premedytacją oskarżyłam. Ale wybaczysz mi?
- Niby, dlaczego miałbym… -pozostawiłem chwile ciszy. Na tyle długą, że dziewczyna odwróciła głowę i wbiła wzrok w sztalugę. –Ci nie wybaczyć? Po prostu się zdenerwowałaś, ponieważ poczułaś zazdrość a to znaczy, że jesteś człowiekiem a nie jakąś pozaziemską istotą.
- Strasznie mi głupio –zarumieniła się nie odwracając wzroku od sztalugi. Nie miała odwagi spojrzeć mi w oczy. Nie zdziwiłem się, bo przed chwilą wierzyła, że jej nie wybaczę tego, iż wyskoczyła na mnie z oskarżeniem. Dwoma dłońmi przejechała swoje policzki, a z nich kark, cały czas nerwowo tupiąc nogą. –Co ty na to… Żebyś poszedł do mnie po szkole? Mama piecze sernik a ty… Wydajesz mi się zupełnie inny niż wtedy, kiedy poznałam cię po raz pierwszy. Chyba, że masz już coś zaplanowane… Nie nalegam oczywiście. Ale jeśli chcesz… Razem kończymy lekcję, więc od razu po nich pojechałbyś z mną i moją mamą do mojego domu.
Nic nie odpowiedziałem. Kiedyś taką propozycję też usłyszałem tyle, że wtedy koło pięknej damulki stała mało urodziwa przyzwoitka, która piorunowała mnie wzrokiem. Teraz nie było nikogo. Dziwny ten świat stwierdziłem w myślach jak żaden inny.

Koniec rozdziału drugiego. Dziś cofaliśmy się w przeszłość i to dosłownie, lecz pytanie do was. Czy nasz kochany Johnathan ma pójść po szkole do Julie czy też jednak jakoś się wymigać? Pamiętajmy, że każdy nasz wybór ponosi konsekwencje mniejsze lub większe, które mogą wpłynąć na dalsze losy.
Komentujcie i obserwujcie.

Córka Zeusa.
P.S. Dziękuję za wszystkie te komentarze! Jesteście kochani ^-^

niedziela, 8 lutego 2015

Rozdział I -Nowe życie

Drżałem od nieprzyjemnego chłodu ogarniającego całe moje ciało. Mrugałem oczyma patrząc w górę. Może to był sufit? Czułem się jak uwięziony w jakimś opakowaniu, grobie, z którego nie wyjdę już nigdy. Delikatnie zaciskałem i rozluźniałem dłoń przyzwyczajając się do tego, że żyje. Kopnąłem jedną nogą w ścianę z nieznanego mi tworzywa. Usłyszałem pisk, kobiecy pisk oraz drobne kroczki, które stawiała biegnąc gdzieś w nieznane. Wyciągali mnie jak szufladę z komody Patrzyłem na to wszystko jak małe dziecko, które dopiero, co na świat przyszło. Mrugając od jasnego białego światła i marszcząc nos gdyż niczego nie rozumiałem. Kim jest ten mężczyzna postawnej postury, który klęczy nad mną i świeci mi czymś w oczy? Uniosłem dłoń, drżącą od drobnego wysiłku by zabrać mu to coś jednak dłoń opadła w połowie drogi. Czyżbym był w kostnicy i właściwie to ciało tylko czekało żeby za chwile zostać stąd zabrane i zakopane pod ziemią w trumnie by spocząć tam na wieki? Czyży ta osoba, ten mężczyzna był tylko lekarzem, który z niedowierzaniem patrzył na żywego trupa? Uśmiechnąłem się a mężczyzna pobladł i prawie przytomność stracił.
- To jak doktorze? Dostanę jakieś ciepłe ubrania czy nadal się tak będzie pan na mnie patrzył jakby pan duszę zmarłego zobaczył? –powiedziałem z deczka ochrypłym głosem. Mężczyzna otrząsnął się i powiedział coś do pielęgniarki. Była drobną brunetką w kręconych włosach o szafirowych oczach. Pobiegła od razu. Możliwe, że to była ta sama kobieta, która mnie usłyszała. Doktor miał na sobie biały kilt a przez szyję przewieszony stetoskop. Włosy rozczochrane ciemne a oczy zielone.
- No to koleżko witamy w śród żywych. –powiedział otrząsając się już z tego, że trup do niego przemówił. „Koleżko?” zdziwiłem się za moich czasów pamiętam, że tak tylko mówiły małe dzieci i nie spodziewałbym się nigdy, że takie słowa padną z ust wykształconego mężczyzny. –Pamiętasz jak masz na imię? Wiesz gdzie jesteśmy? Jak jest po drugiej stronie?
- Nazywam się Jonathan William Green. Syn Williama III Greena i Christiny Gertrudy Green. –powiedziałem pewny siebie. Pamiętam, że tak się nazywam a przynajmniej tak się nazywałem. Nie pamiętam jak się nazywał chłopak, z którym się wymieniłem… Chyba podobnie. –Jesteśmy w szpitalu i proszę, aby pan wreszcie to ustrojstwo zabrał albo schował.
- Tle, że… Ty masz na imię John Ronan.  –powiedział spokojnie, po czym nagle sprawił, że to, co miał w ręce przestało się świecić. Może oprócz tego, że był uczony to może i był magikiem? Widząc mój wzrok podał mi to coś, co było w wielkości pióra, lecz z pewności w przekroju było większe. –To jest latarka mój drogi przyjacielu. Latarka, z niej po naciśnięciu tego przycisku pojawia się światło. Ogarniasz koleżko? Jak tak to spróbujemy się podnieść. Zgoda?
Mężczyzna podał mi silną umięśnioną dłoń a ja od razu chwyciłem ją i podniosłem się. Trochę się chwiałem, lecz z radością jak małe dziecko poruszałem palcami i patrzyłem na nie z zachwytem. Dopiero po chwili zauważyłem, że jedyne, co miałem na sobie to koszula nocna. Taka, jaką to noszą panny i panie. Do kostnicy wpadli ludzie z krzesłem na kółkach, po czym kazali mi na nie usiąść. Wyjechaliśmy z pomieszczenia a mnie razić zaczęło te bardzo jasne światło, przez które oczy przymrużałem a i tak światło za jasne było. Jakby na suficie zamontowali słońce. Z tego, co gdzieś kiedyś słyszałem, kiedy pewna dziewczyna pomagała mi znaleźć miejsce mojego pochówku to chyba była lampa a w środku żarówka. Lecz czarną magią było jej zastosowanie, lecz przyznam szczerze, że zabawne było, kiedy nagle światło gasło z mojej przyczyny a osoba zamieszkująca dany lokal wybiegła krzycząc „duchy!”. Mężczyzna wprowadził mnie na holl obłożony kafelkami. Na krześle siedziała para ludzi w kwiecie wieku chodź na twarzy mężczyzny, pojawiały się drobne zmarszczki a kobieta wyglądała nawet i na trochę starszą od mężczyzny. Kiedy spojrzała na mnie to jakby odmłodniała i szturchać zaczęła mężczyznę koło niej siedzącego. Wstała z krzesła i przytulać mnie zaczęła, bo byłem dla nich zmarły a żyję. Dotknęła gładką dłonią mojego policzka i łkać ze szczęścia zaczęła. W końcu i mężczyzna wstał i dotknął mosiężną dłonią mojego ramienia.
- John –wybuchła płaczem kobieta i rzuciła mnie się na szyje. Pachniała różami a przynajmniej tak pachniały jej włosy o kolorze orzechu. Otoczyłem ją ramieniem. Czyli miałem na imię John.
- Może pani nie poznawać –odezwał się lekarz, którego głos stał się chłodny, ale wyrozumiały. Mówił tak ażeby… mojej mamy nie urazić. By płakać jeszcze bardziej nie chciała. –Mówi jakby nie z tego wieku był. Twierdzi, że ma na imię Jonathan. Zapewne nawet nie wie, kim pani jest. Wiesz, kim ona jest Jonathanie? Jeśli nie to zaprzecz, jeśli wiesz to powiedz. Myślę jednak, że na skutek wypadku po prostu stracił pamięć. Myślę, że terapia u psychologa byłaby dla niego najlepsza.
- Jesteś moją mamą. Nie pamiętam twojego imienia, ale wiem, że nią jesteś. –powiedziałem a kobieta zaniosła się jeszcze większym szlochem. Może powiedziałem coś nie tak? –A ty jesteś moim ojcem. Wiem, że jestem w szpitalu i jest rok 2013. Tyle chyba powinienem wiedzieć. Czyż nie?
- Tak synku. Tyle powinieneś wiedzieć jak po tak strasznym wypadku. –powiedziała, po czym rozluźniła uścisk i spojrzała mi w twarz. Oczy zaczerwienione a policzki szkarłatne od łez. –Jeszcze będziesz normalnym chłopcem. I nikt nie będzie twierdził, że jest inaczej. Będziemy żyć jak normalna rodzina. Nie będziesz chodziła żadne terapie sami ci wszystko przypomnimy.
Lekarz machnął na nich ręką zapewne gdyby mógł wolałby mnie umieścić w psychiatryku, jako ten, który powstał z martwych.  Wózkiem zaprowadzili mnie do sali, po czym z czarnego plecaczka wyciągnęli ciuchy. Zadziwiały mnie te czasy coraz to bardziej. Żadnej, ale to żadnej elegancji nie tak jak za moich czasów. Czarne spodnie i tak zwany „T-shirt”, który był często noszony przez mojego towarzysza z Barcelony Leonarda w latach 80 XX wieku a także bielizna oraz czarne skarpetki i czarne wysokie buty, które okazały się być bardzo ciężkie a po za tym żeby nie zasznurować będę musiał chyba spędzić pół godziny. Na półce przy łóżku. Leżało coś, czego nie do końca mogłem zidentyfikować. Zaczął się z niego wydobywać dźwięk, który mnie przestraszył.
- Ojejku! Diana dzwoni. –powiedziała mama i wzięła to coś. –Twoja siostra się niecierpliwi. Będziemy musieli jej przekazać tą radosną nowinę! Tak, więc my wychodzimy. Jak się przebierzesz to powiedz. Dobrze skarbie?
***

- Och Sue! –powiedziałem i spojrzałem na nią opierając się krzesłem o ścianę. Minęło trochę czasu odkąd powróciłem do żywych. Mama prychnęła poprawiając mnie, iż mam się do niej zwracać „mamo”. Odkąd poznałem jej imię tak ciągle się do niej zwracam gdyż nadal ciężko mi zrozumieć, że ta kobieta to teraz moja matka. –Ja nie mogę pójść do szkoły. To nie jest dla mnie dobre. Pani… Znaczy mama wie ja wiem nie mogę pójść za rok?
- Już i tak dość długo odwlekałam. Gdyby nie to, że przez pierwszy tydzień reagowałeś na wszystko jak gdyby było z kosmosu. To bym cię od razu John do szkoły wysłała! –krzyknęła a Diana jedząca płatki zbożowe przy śniadaniu zaśmiała się. Nigdy nie miałem rodzeństwa, ale chciałem mieć a teraz rozumiem, że jednak to nie jest takie dobre jak mnie się wydaje. –Nie śmiej się z brata!
- Och jejku! –prychnęła i wbiła wzrok w płatki. Jadła niekulturalnie ochlapując wszystko, dookoła kiedy jadła oraz co najgorsze… Mlaskała. Jak taka ładna panna mogła się tak zachowywać? Za moich czasów to było karygodne i jakby się tak zachowała to by jeść ze służbą musiała. Miała ciemne oczy, ale za to jasne włosy, które gdy stała sięgały jej do pasa. –Jak dla mnie nie mam już brata. Wiesz jak on się zachowuje? Widziałaś go jak reagował na telewizor? Albo na tablet? A jak pokazałam mu, że ma konto, na Facebook’u? To nie było normalne zachowanie. Nie będę się za niego wstydzić! Przecież on i jego zachowanie siarę do końca szkoły mi narobią. Dlaczego miał ten durny wypadek. Przedtem był sławny na całą szkołę i każda go uwielbiała. A teraz? Może i ładny, ale coś się w nim zmieniło. Teraz już nie będzie gwiazdką nie taki, jaki jest.
Kobieta nie odpowiedziała. Ścisnęła w dłoniach talerz tak mocno, że aż jej knykcie pobielały. W końcu wsadziła go do zlewu. Pomału rozumiałem, co jest, czym i jak się to obsługuje. Na przykład ruchome ludziki w płaskim telewizorze, które uwielbiałem i z zainteresowaniem pochłaniałem programy historyczne śmiejąc się z niektórych rzeczy. Ojciec Bill wolał kanały sportowe, które też mnie zainteresowały chodź nie tak bardzo jak kanały historyczne czy też bajki. To zabawne, że pamiętam bajki czytane przez moją mamę, kiedy byłem mały i ledwo dosięgałem stołu kuchennego, przy którym gotowała nasza służąca Irena. Były tam obrazki, ale one się nie ruszały oraz nic nie mówiły. Zadziwiły mnie osobiście filmy, były takie dziwne.
- Zjadłeś już? –spytała Sue. Stojąc nagle nad mną i patrząc w moją miskę do połowy pełną lub pustą, jak kto woli. Zacmokała, co robiła często, kiedy sam się zamyślałem a moje jedzenie nagle robiło się chłodne. Zabrała mi miskę z przed nosa twierdząc, iż na pewno więcej nie zjem. –Diano, jeśli już zjadłaś to idź po plecak i wsiadaj do samochodu. Wiesz gdzie są klucze. Tylko poczekaj na brata!
- Nie, odjadę sama, bo jestem tak nieodpowiedzialną i wredną siostrą! –przesadzała z sarkazmem. Wstała od stołu i wielce obrażona wyszła z kuchni. Nie rozumiałem kobiet w tym wieku a szczególności Diany, która jak pierwszy raz mnie ujrzała zareagowała tak samo jak matka, ale już po tym jak zacząłem z ciekawością przyglądać się każdemu przedmiotu elektronicznemu marszczyła nos i zazwyczaj uważać zaczęła mnie za ciemną masę nie zwracając na to uwagi, że po wypadku mogłem stracić pamięć. Jakoś nie miałem zamiaru zdradzać im prawdy. Przecież mogli wziąć mnie za wariata i odesłać gdzieś do psychiatryka czy też wezwaliby egzorcystę.  Wstałem od stołu i wziąłem plecak z książkami oraz innymi przyborami szkolnymi. Z kuchni przeszedłem od razu do wąskiego na półtora metra korytarza a z niego dosyć małymi dębowymi drzwiami do garażu. Diana już siedziała na miejscu kierowcy. Samochód był czarnym woldzwagenem dla pięciu osób. Usiadłem na miejscu koło kierowcy. Drzwi garażu zaczęły się otwierać automatycznie, kiedy dziewczyna odpaliła samochód. Wyjechaliśmy z garażu a Diana trzymając jedną dłoń za kierownice włączyła radio. Z niego popłynęła najokropniejsza moim zdaniem piosenka a w szczególności, jeśli się ją przetłumaczy. Jak można śpiewać piosenkę o tyłkach, cyckach i innych takich tam? Za moich czasów to chodziło się do opery i słuchało się najpiękniejszej muzyki na świecie i do tego mądrej przekazującą jakąś historię.
- Zapamiętaj młody. W szkole się nie znamy. Znaczy… Nie podchodzisz do mnie. –warknęła nadal patrząc przed siebie. –Najlepiej jak twoja banda cię zaczepi powiedz, że wypadek uszkodził ci mózg i straciłeś wiele wspomnień. Możesz też zacząć życie od początku. Bo no cóż byłeś dupkiem.
Ciągle naużywanie języka potocznego i slangu irytowało mnie. Czemu ludzie tak ranią tak piękny język? Jednakże zrozumiałem, że tamten właściciel ciała nie zachowywał się na miejscu, ale miał swoją grupę ludzi. Tak jak ja, czyli tyle się nie zmieniło. Lecz, do czego mnie to doprowadziło? Upity wpadłem pod powóz dzięki moim znajomym. Może jednak powinienem zacząć życie od początku a nie dokańczać to, co zaczął John. Dziewczyna zatrzymała się pod placówką szkolną i podała mi mapę szkoły tłumacząc wszystko najkrócej i najdokładniej jak tylko mogła. Dała też mi plan lekcji i rozkazała wysiąść. Wysiadłem tak jak mi kazała i chodź byłem od niej o ten wiek starszy to jednak te ciało było od niej o rok młodsze. Ruszyłem przed siebie i spojrzałem na plan. Pierwszą lekcją okazały się być zajęcia artystyczne w klasie numer 34 na pierwszym piętrze w lewym skrzydle. Po za tym musiałem jeszcze dojść do mojej szafki a telefon, którego nadal zbytnio nie rozumiem wskazywał, iż do dzwonka pozostało mi pół godziny. Ruszyłem przed siebie, a ludzie jakby zobaczyli trupa spoglądali na mnie z mniej lub bardziej zdziwionymi wzrokami. Dziewczyny rumieniły się, kiedy chodź na ułamek sekundy spojrzałem na nie. Doszedłem do swojej szafki. Wyciągnąłem małą karteczkę z kodem do kłódki a po otworzeniu przeraziłem się. Nie sądziłem, że John mógł być aż takim bałaganiarzem albo, że ogólnie ktokolwiek mógłby być. Jakieś kartki zaczęły odpadać ze zdjęciami super bohaterów a przynajmniej tak byli podpisani. Kucnąłem by pozbierać a koło mnie kucnęła dziewczyna o krótkich blond włosach i piwnych oczach. Gdzieś już takie oczy widziałem. Dziewczyna pozbierała prawie, że za mnie wszystko, bo ja nadal próbowałem sobie przypomnieć gdzie widziałem takie oczy. Oddała mi karteczki a ja wstałem, nagle uderzając o kant drzwiczek. Zabolało, ale to była tylko i wyłącznie moja głupota.
- Iron Man, Superman… Lubisz Marvela? –uśmiechnęła się. Po chwili jednak zaczęła zagryzać brwi a jej policzki oblały się natychmiast rumieńcem. –Patrzysz na mnie jakbyśmy się nie znali…, Co za głupie stwierdzenie. Chodź… Mówili, że miałeś wypadek. Jestem Julie. Chodzimy do tej samej klasy. Idziesz ze mną na zajęcia artystyczne czy z Mike’m. I o wilku mowa…
- Ej Ronan! –usłyszałem głos chłopaka, które jasne włosy miał ułożone na żel. Uśmiechnął się do mnie i przywołał gestem dłoni. Po chwili jednak spojrzał na Julie i zaśmiał się. –Ej stary. Chodź, bo się spóźnimy! Chyba nie powiesz mi, że zacząłeś zadawać się z niższością? Ej ty mała! On to nie twoja liga! Zapamiętaj to sobie raz a dobrze. Spójrz na tamtych nerdów siedzących przy oknie. To jest twoja liga i do nich spokojnie zarywaj. To jak John idziemy?
Stałem tak. I nie wiedziałem, co zrobić. Czy pójść za nim i liczyć się z tym, co John robił za życia czy podążać swoją drogą? Spoglądałem to na chłopaka do na dziewczynę. Przed mną był trudny wybór. I nie wiedziałem, w którą stronę pójść. Gdybym mógł to bym się rozdwoił jednakże wybór jest jeden…

Co powinien zrobić Jonathan? Iść z Mike’m i żyć tak jak John wcześniej czy też pójść z Julie i iść zupełnie inną drogą? Wybór należy do was moi mili.

piątek, 6 lutego 2015

Prolog.

Wyobraź sobie że po śmierci twoja dusza nie idzie do nieba. Nie. Ona błąka się poszukując swojego grobu. I jeśli myślisz że to łatwa fuszerka to wyprowadzę cię z błędu. Nie jest. Budzisz się w zupełnie innym miejscu jakbyś umarł w Honolulu a obudził się w Hongkongu. Twoja dusza może się od razu poddać lub przyjąć misje. Ja przyjąłem. Nie mogłem pytać o drogę i nie potrafiłem odczytywać grobowców bo litery jakby się zamazywały. Jedynym ratunkiem byli ludzie w nas wierzący którzy pomagają takim jak my. Jedni lepiej drudzy...No cóż trochę gorzej. Mnie się udało trafić na cmentarz a pozwiedzałem więcej świata niż mnie się zdawało. Umarłem bo wpadłem pod konny wóz w 1867 roku w Londynie. I zanim doszedłem minął ponad wiek. Podziwiałem to wszystko jak się zmienia jak nagle po ulicach jeżdżą powozy bez koni a budynki sięgają nieba niczym Wieża Babel. Na końcu mamy wybór. Powrócić lub odejść. Większość dusz odchodzi inni wolą pozostać jako dusze jeszcze inni przybierają postać nowego człowieka i zapomina o wszystkim. Ja chciałem wrócić taki jaki umarłem. I tak też się stało.

I tak oto przedstawia się prolog moi mili. Rozdział już niedługo.